29 listopada 2013

k'mą!

[tekst dostępny jedynie w czwartej gęstości]*



*jeśli przeczytałeś, że "tekst dostępny jedynie w czwartej gęstości", z całą pewnością nie jesteś reptilianiem, ale jak Ci bardzo zależy, żeby to przeczytać - skontaktuj się z Krisem Kristoffersonem (tym wiesz - z Konwoju), tylko, że on może nie znać polskiego, więc może się nie udać.

Możesz oglądnąć TEN klip.

Kraków, ul. Na Zjeździe, 30.12.2012

Kraków, ul. Na Zjeździe, 30.12.2012





27 listopada 2013

Sprzężenie Zwrotne. Część Dwudziesta Szósta.

Uprasza się teraz uważać na to, co jest tu napisane.
No bo, proszę państwa, tym razem nie będziemy sobie a muzom szczekać na psy.
Bo, proszę państwa, dziś naszła nas taka refleksja...
Bo podobno istnieją ludzie, którzy wierzą, że ktoś kiedyś uknuł taki system motywacyjny (być może, że to chyba jacyś bodzy zdajsie i to dawno, także ten, albo czy to jest po prostu... jakoś tak...).W każdym razie, ten system mówi, że jak coś tam się robi, to jak się dobrze robi tym, to nam też będzie zrobione dobrze w jakiś tam sposób. Natomiast jak się zrobi źle, to nie ma siły - należy się liczyć z klepami znikąd.
I ci ludzie, co w to wierzą, mniej więcej w myśl takich zasad robią różne rzeczy. Przy okazji należy nadmienić, że według tych ludzi, bardziej się opłaca robić dobre rzeczy, bo tu też się walczy o to, żeby nie zamienić się w którymś momencie w coś chujowego, jak na przykład glizda. No, ale mniejsza z tym, bo to było tylko wprowadzenie.
Refleksja na dziś: jak coś robisz, to to do ciebie wraca. Ci tam powyżej robią dobre rzeczy i dobre rzeczy do nich z kosmosu wracają. Zupełnie, jak a z naszą działalnością - Puszczamy w eter fotki fiutów na murach, dostajemy zdjęcia kutasów z murów całego kosmosu. Zasada działa idealnie.
-  Karma - powiedział tajemniczym głosem ktoś z tłumu czytelników.

-  Dokładnie tak... - odpowiedziała stanowczo osoba pisząca ten tekst - ale w tym tekście nie wprowadzamy dialogów - dodała osoba pisząca ten tekst, wracając do normalnej narracji, a co za tym idzie, przeszła do sedna meritum.


Na potwierdzenie tego, co zostało powiedziane przedstawiamy taką sytuację:
Oto dziś zupełnie ni sąd ni zowąd, z odległych przestrzeni, za pośrednictwem wiadomości e-mail, dotarł do nas komunikat. Z Lublina.
Oto on, zapraszamy.

Witam. Od chwili, w której odnalazłem wasz blog, nie mogłem przeboleć tego, że godnej reprezentacji na nim nie ma moje rodzinne miasto - Lublin.
A przecież Lublin jest równie bogaty w kutachy na murach, co w legendy, Cyganów i bezrobotnych!
Te trzy to tylko wycinek tego, co można tu znaleźć. Kutachy wykonano w okolicach Teatru Andersena (cały Lublin!), przy ulicy Dominikańskiej 1, zapewne rękoma rdzennych mieszkańców Starego Miasta. Ten bez cyferki to huj zaledwie werbalny, lecz nie pozbawiony wyrazu. Dwójkę mój kolega określił jako "lubelską odpowiedź na Lekcję anatomii doktora Tulpa". Ten oznaczony trójeczką jest z nich najzwyklejszy i najbardziej prozaiczny, bo został narysowany na szlabanie.

Mam nadzieję, że nie będzie to ostatnia dostawa zdjęć ode mnie.

Pozdrawiam!

Dziękujemy Panu Patrykowi z Lublina, dzięki któremu, jak nam się wydaje, równowaga hujstwa w kosmosie została póki co obroniona. Można spać spokojnie, bo na całe szczęście te zdjęcia trafiły w dobre ręce.

- Patrykowi, Wdzięczni Rodacy
Lublin, 25.11.2013, BEZ CYFERKI
Lublin, 25.11.2013, 2
Lublin, 25.11.2013, 3



(aplauz)

13 listopada 2013

hulaj dusza - piekła nie ma. nie ma boga - hulajnoga.



Co tu dużo gadać. Nie ma hi hi, nie mówiąc o ha ha.
Dziś na sztywno i poważnie.
Do tego stopnia, że zaleca się włożyć koszul biały, podwiązać fontaź pod szyją, spodnie nienaganne na kant, buciwo natrzeć łojem, a potem wypucować, w garść goździk i bagnet na broń łamane przez but w butonierce.
I jak wychodzisz, to zamknij mieszkanie. I sprawdź, czy wyłączyłeś żelazko, drogi czytelniku. I wróć się jeszcze z klatki i sprawdź, czy zamknąłeś mieszkanie. No.

W tamtym miesiącu mało było stereotypu. Na dobrą sprawę to był najbardziej przymrużony miesiąc, jaki do tej pory dane im było przeżyć. Trwała powściągliwość  - daleko było do bujnej secesji, która co dzień, przed zaśnięciem zaprząta głowę. Było mgliście, choć jasno i ciepło.
Drogi pokrywały jeszcze zdechłe kończyny drzew, zaś dziury wypełniał rdzawy szlam, który rozpływał się szczelinami, po czym znikał.
Codzienności zdarzało się zaburzyć. Nocą czuło się dzień, zaś w dzień, na miejsce, dajmy na to południa, wskakiwała północ i trzymała się gwiezdnymi ząbkami, dopóki nie odgonił jej ostry zapach kawy przedzawałowej. Przy ucieczce północ naciągała kotom ogony, wiązała supły na ptasich gardłach, deptała nowalijki, albo podbierała z lodówek.
Pewne były tylko zastane od lat budynki, w których duszę rysowały kroki stałych bywalców. Czczący świętą trójzmienność robotnicy, siłą wklejeni w ulicę pijacy, ożywieni lunatycy, zwyrodnialcy, zakochani, lub najzwyklej pierdolnięci. Wszyscy gdzieś się szwędali niezależnie od pory. Pierogi już całkiem ostygły.
A tamci, to już w ogóle... Liczyli prześwity asfaltu, pękające, jak włosowate naczynka, pomiędzy łatami. Było do tej pory osiem. Pomiar był bardzo niedokładny. Chodziło o urozmaicenie. Tamci byli z najgorszych. Ze znudzonych.
Pierogi były obudowane zadziwiająco małym kioskiem. Kiosk nigdy nie będzie zbyt szczęśliwym lokum dla punktu gastronomicznego. Kwestia estetyki, klaustrofobii, albo jeszcze czegoś innego. Po prostu nie.
Przykładanie tamtej obudowy pierogów do jakiegokolwiek kryterium mijało się z celem. Takie miejsca widywało się rzadko nawet na dworcach kolejowych. Zdawało się, że nędza i odarte ściany wyssały przestrzeń z tamtego miejsca do tego stopnia, że powierzchnię każdego stolika trzeba było przeciąć na dwa, żeby można było odebrać zamówienie z okienka. Nie wiadomo, co mocniej kopało - ściany, czy kalendarze, które miały maskować ich mankamenty.
Pewien pan, któremu wszystko było jedno, siedział naprzeciwko stolika, na którym ustawiono pierogi. Zarówno pana, jak i jego pierogi można było już wpisać na listę oczekujących na miano stałego wystroju kiosku. Pan jednak zrzekł się kandydatury i odstawiając pusty kufel zaprzepaścił godziny, dni, a może nawet miesiące dekorowania sobą pustego prawie kiosku. Na domiar złego wstał, zapłacił i wyszedł.

+ wersja dla opornych:

Lezą se luzie o jakiejś dzikiej porze, a tam chłop wychodzi z baru mlecznego. Pewno najebany.

Liszki, ul. Krakowska, 31.11.2013